Są podróże, które zaczynają się od obrazu, a nie od celu. Dla mnie był to wzrok: wzrok lamparta śnieżnego, Panthera uncia, cichego drapieżnika Himalajów, niewidzialnego władcy szczytów. Jego zobaczenie nie było gwarantowane, ale stanowiło zakład z losem, cierpliwością i mrozem. Przez całe dnie przemierzaliśmy dolinę Spiti jeepem, trzęsąc się na wyboistych drogach wykutych w skale, wśród niekończących się urwisk i wyjątkowych widoków, z górami o wysokości ponad 5500 metrów. Każdy zakręt był wyzwaniem dla grawitacji, każdy kilometr powolną aklimatyzacją nie tylko do wysokości, ale także do zupełnie innego stylu życia. Tutaj oddech staje się krótki, głowa lekka, myśli powolne, życie na wysokości 4500 metrów jest ciągłym wyzwaniem. Spiti nie wybacza, ale uczy. Przetrwać można w małych tybetańskich wioskach na wysokości ponad 4500 metrów, w domach zbudowanych z prowizorycznych materiałów, gdzie zimą nie ma bieżącej wody, a jedynie lód. W nocy zimno przenika do pomieszczeń, gdzie można cieszyć się ciepłem ognia tylko przez kilka godzin dziennie, a po przebudzeniu temperatura wewnątrz spadła poniżej zera. Brak tlenu zmusza do zwolnienia tempa: nawet zakładanie skarpet jest świadomym działaniem, oszczędzanie energii jest niezbędne, aby móc się skoncentrować, a obfite nawadnianie organizmu jest jedyną obroną przed chorobą wysokościową.
Słońce wciąż było wysoko, przeświecało przez skaliste grzbiety i barwiło ściany doliny na miedziany kolor. Obserwowaliśmy stromy grzbiet pod nami, kiedy przewodnik wskazał coś z pewnością, która nie pozostawiała miejsca na wątpliwości. Wśród skał nie było widać absolutnie nic, ale nasz indyjski przyjaciel był pewien: dwie sylwetki, nieruchome, idealnie wtapiające się w krajobraz. Dwa lamparty śnieżne. Trudno opisać to uczucie. Piękno było tam, żywe, zanurzone w ciszy tych zimnych i dzikich gór. Obserwowanie ich przez obiektyw aparatu, z super teleobiektywem o ogniskowej ponad 1200 milimetrów, sprawiało, że każdy szczegół był wyraźniejszy: ogromne, nieproporcjonalne łapy, stworzone do pływania po śniegu, długi, gęsty ogon i futro o niesamowitej fakturze. Lampart śnieżny porusza się po ekstremalnych urwiskach, mając świadomość niebezpieczeństwa, ale także dzięki absolutnej kontroli nad swoim ciałem i zaskakującemu zmysłowi równowagi, który czyni go wyjątkowym.

Jonathan Giovannini
„Bycie fotografem dzikiej przyrody oznacza dla mnie wejście w symbiozę ze światem natury, szanowanie go i przedstawianie w jego najczystszej postaci”.
Lampart śnieżny jest mistrzem adaptacji. Żyje na niedostępnych wysokościach, gdzie powietrze jest rzadkie, a temperatury spadają do -35°C. Jego długi ogon, gęste futro i niesamowita zdolność kamuflażu sprawiają, że jest prawie niewidoczny. Cień wśród cieni. Poluje na koziorożce, owce błękitne i inne zwierzęta doskonale przystosowane do tego ekstremalnego środowiska. Nie marnuje niczego: każdy ruch jest wyważony, każdy wybór ma na celu przetrwanie. Tak jak wszyscy tutaj. W tych górach żyją nie tylko zwierzęta, ale także ludzie, którzy z zaskakującym duchem zmagają się z niezwykle trudnymi warunkami. Żyją skromnie, dostosowując się do wszystkiego, z autentyczną siłą i pozytywnym nastawieniem. Małe wioski rozsiane po zboczach, zamieszkane przez społeczności pasterzy i mnichów buddyjskich, opierają się upływowi czasu i klimatowi z spokojem, który nam, ludziom Zachodu, trudno jest zrozumieć. Zimne domy, zadymione kuchnie i modlitwy wyznaczające rytm czasu. W tych kulturach lampart śnieżny nie jest wrogiem, ale raczej częścią świętej równowagi. Zdarza się, że padają ofiarą drapieżników hodowane jaky lub kozy, ale nikt nie szuka zemsty. Strata jest traktowana jako ofiara, naturalna ofiara o charakterze religijnym. Opowieści starszych ludzi mówią o lamparcie jako o istocie duchowej. Nieuchwytnej obecności, opiekunie gór, symbolu siły i tajemnicy. Być może właśnie dlatego zobaczenie go, nawet na chwilę, wywołuje emocje trudne do doświadczenia gdzie indziej.
Kleine Dörfer, verstreut an den Hängen, bewohnt von Hirten und buddhistischen Mönchen, trotzen der Zeit und dem Klima mit einer Gelassenheit, die wir Westler nur schwer verstehen können. Kalte Häuser, rauchige Küchen und Gebete, die den Takt der Zeit vorgeben. In diesen Kulturen ist der Schneeleopard kein Feind, sondern Teil des heiligen Gleichgewichts. Es kommt vor, dass Yaks oder Ziegen gerissen werden, aber niemand sucht Rache. Der Verlust wird als Opfergabe betrachtet, als natürliches Opfer religiöser Natur. Die Erzählungen der Alten sprechen vom Leoparden als einem spirituellen Wesen. Eine flüchtige Erscheinung, Beschützer der Berge, Symbol für Kraft und Geheimnis. Vielleicht ist es genau deshalb, dass sein Anblick, selbst wenn er nur einen Augenblick dauert, Emotionen weckt, die anderswo nur schwer zu erleben sind.
Powrót do doliny to nie tylko droga geograficzna. To zejście z innego rytmu, innego sposobu przetrwania. Dolina Spiti pozostawiła nam coś, czego nie da się zapakować: świadomość, że prawdziwym osiągnięciem nie jest samo dostrzeżenie, ale sama droga. Że nie zawsze podróżuje się, aby zobaczyć, czasami podróżuje się, aby zrozumieć i sprawdzić swoje możliwości, poświęcając przyzwyczajenia i ekstremalne wygody XXI wieku. A może po to, aby nauczyć się znikać, tak jak lampart w śniegu.
